Bluszcz

Bluszcz

Do projektu Do sztuki gotowi Start zostałam zaproszona przez jego inicjatorkę  – Anetę Zasuchę.
Ponieważ do wykorzystania była przestrzeń wokół Galerii Sztuki Współczesnej BWA zaproponowałam, aby umieścić w kontekście tej przestrzeni malowane litery.
Motywem była teza Ericha Fromm’a, że destrukcja jest przeciwieństwem tworzenia, chociaż motywuje nimi ta sama potrzeba.
Jednym z ciekawszych owoców okazała się dyskusja, która wywiązała się w komentarzach pod postem o tejże akcji, którą za zgodą pana Pawła zamieszczam w całości poniżej.

Paweł Staromłyński: Spodziewałbym się, że akurat Pani w odniesieniu do tagów nie będzie mówiła o wandalizmie i destrukcji, ale niestety… Zwłaszcza że właśnie robiła Pani, w nieco innej formie, to samo… Społeczne normy wzięły górę nad artystycznym charakterem… szkoda.
Ewa Landowska: Panie Pawle, to jest moja myśl, z którą nie musi się Pan zgadzać. I wcale nie szkoda. Pozdrawiam!
PS: Szkoda, bo to kolejny głos, który wpisuje się w ogólne potępienie tagów jako destrukcji i wandalizmu, a to niejednokrotnie wspaniała sztuka będąca na pograniczu kaligrafii. Ot, choćby krakowski artysta sicoer, wchodzący w mariaże ze stylistyką secesji, eksplorujący formy liter…
Oczywiście “cracovia pany” i “wisła mistrz” wpisują się doskonale w to, co Pani powiedziała, ale zrównywanie wszystkich napisów sprayem to jak zrównywanie wszystkich napisów w ogóle.
Szkoda, bo będąc rozpoznawalną artystką, może Pani zwrócić uwagę na pewne rzeczy, nad którymi wielu się nie zastanawia, ot, chociażby przy takiej sposobności…
EL: nie zgadzam się. Tagi (czy bohomazy, bo czasami ciężko to nazwać napisami) na kamienicach czy środkach użytku publicznego, umieszczane bez pozwolenia WŁAŚCICIELA to dla mnie żadna sztuka. To wandalizm. I na ten problem zwracam uwagę w tej akcji. Nie wiem skąd Panu przyszło do głowy, że w swym założeniu skreślam wszystko, co jest tagiem. Wiele z nich jest pięknych w formie, ale nie ma to żadnego znaczenia jeśli są tym niszczone witryny sklepowe, czy świeżo odrestaurowane kamienice. I jeszcze jedna ważna rzecz: zwracam uwagę na to, co dla mnie jest ważne. Ta akcja artystyczna ma na celu zwrócenie uwagi na problem wandalizmu i destrukcji, który jest obecny w przestrzeni publicznej. Nie zamierzam zajmować się tagami, czy tego typu napisami, promowaniem ich, czy tłumaczeniem ich zasadności, bo nie leżą one w sferze moich zainteresowań. Fakt, że zajmuję się kaligrafią nie obliguje mnie do tego.
PS: Oczywiście, że nie obliguje. Napisałem, że spodziewałbym się po Pani tego, ale najwidoczniej bezpodstawnie.
Zapewne fajnie jest być znaną artystką i z mecenatem muzeów czy mediów malować za przyzwoleniem sztukę tam, gdzie przed chwilą nieznany wandal bez przyzwolenia dokonywał destrukcji…
Polecam również pooglądać te “bohomazy” pod kątem uwolnienia artystycznej formy liter. Swobody, wolności tworzenia i wyobraźni, ale też warsztatu mógłby tym wandalom pozazdrościć niejeden znany artysta.
Sztuka jest wolnością i (na szczęście) nie będzie siedzieć w atelier, muzeum czy pracowni, bo sobie tak zażyczymy.
EL: Zgadza się – zupełnie bezpodstawnie, bowiem to ani trochę nie jest moja estetyka. Panie Pawle, ja te bohomazy oglądam na żywo każdego dnia, bo mieszkam od wielu lat w samym centrum Krakowa, otoczona kamienicami. Działalność pana Siceora jest mi niestety bardzo dobrze znana ze spacerów po Krakowie. To, o czym Pan pisze nie ma wg mnie nic wspólnego z uwolnieniem artystycznej formy litery. Zgadzam się z Panem, że sztuka jest wolnością, ale właśnie dlatego żadne atelier, muzeum, czy pracownia nie jest w stanie jej ograniczyć. Ale jeśli potrzebuje aktu destrukcji to wpisuje się w myśl Ericha Fromma, że potrzeba destrukcji jest tym samym, co potrzeba tworzenia, tylko bierze się z braku takich możliwości i… wyobraźni właśnie. “Znanej artystki” i “mecenatu muzeów” nawet nie będę komentować, bo chyba się Pan zagalopował w tej ocenie aż nadto…
PS: Czy się zagalopowałem? Nie uważam tak. Nie miałem jednak na celu urażenia Pani, wręcz przeciwnie – “znana artystka” to termin raczej nobilitujący. Zwracam po prostu uwagę na pewną charakterystykę.
Patrzy Pani na sztukę przez pryzmat jej poprawności, czy to społecznej, czy własnościowo-ekonomicznej.
Sicoer jest wandalem, ale wandalizm nie stoi w sprzeczności ze sztuką. Nikt nigdzie nie określił, że sztuka musi być legalna i za przyzwoleniem. Zresztą nikt nie miałby takiego prawa. Wielu natomiast mówiło, że sztuki nie robi się dla pieniędzy, co w dzisiejszych czasach brzmi niedorzecznie. Więc tak, Sicoer jest wandalem, ale też interesującym artystą i świetnym rzemieślnikiem. A Pani, jak większość, widzi tylko wandalizm, który każe Pani nawet odbierać artystyczno-techniczną wartość jego pracom.
EL: Niczego mu nie odbieram, bo nawet nie mam takiej mocy. Może ma to wartość tak artystyczną, jak i techniczną, ale mnie się to po prostu NIE PODOBA. Przecież mam do tego prawo. A czy patrzę na sztukę przez pryzmat jakiejkolwiek poprawności Pan tego nie wie i wysuwa pochopne wnioski. Jeszcze raz powtarzam: w tej akcji zwróciłam uwagę na problem wandalizmu. Silna potrzeba tworzenia, czy “oznaczenia miasta swoimi tagami” (jak to określił pan Siceor) nie usprawiedliwia aktu wandalizmu. Osmaruję (przepraszam za kolokwializm, ale nie bądźmy już w końcu tacy poprawni) Panu samochód bez Pana zezwolenia, ale za to w imię sztuki. Nie wiem czy byłby Pan zadowolony, niezależnie od tego, czy estetycznie by to Panu odpowiadało czy nie. A przecież to taka sama własność, jak użytki przestrzeni publicznej…
PS: Wysnuwam wnioski jedynie na podstawie Pani słów.
Ach, w szczegółach tkwi ten diabeł – dla mnie czym innym jest mówienie “mi się nie podoba” czy “to nie moja estetyka”, a nawet “miasto jest przez to brzydsze” czy “wolałabym tego nie widzieć” (na takie słowa w ogóle bym się nie odezwał, bo to bezsprzecznie Pani prawo), a czym innym, że to “destrukcja” (w opozycji do tworzenia) i że “jak ktoś nie umie tworzyć, to niszczy”. W moim odczuciu ta druga, twarda i autorytarna konwencja wypowiedzi jest niesprawiedliwa i krzywdząca, nawet jeśli nie dla artysty-wandala, to dla jego prac.
Nie zgadzam się też na stawianie sztuki w bezpośredniej kontrze do wandalizmu. To, że coś jest “zwykłym wandalizmem”, nie oznacza, że nie jest sztuką. A z Pani słów trochę taki wniosek można wyciągnąć (przynajmniej dla mnie mają taki wydźwięk). Moim zdaniem to jest, świadome bądź nie, umniejszanie wszystkich działających nielegalnie artystów ulicznych, począwszy od tagów w Krakowie, aż po Banksy’ego czy Retnę, Shoe, Aryza, Os Gemeos, Daima, Loomita, Peetę i inne gwiazdy tego kawałka sceny.
I to chciałem poruszyć.
EL: A więc to są jednak pochopne wnioski, bo działanie twórcze wpisane jest w jakiś kontekst, w szczególności, gdy występuje w przestrzeni publicznej. Moje słowa i Pana wnioski to dwie różne rzeczy. Ja też z Pana wypowiedzi mogę wysunąć wniosek, że ma Pan zawężone pole widzenia potrzebą obrony tego typu sztuki. Prawdziwy? Nie wiem. Jedno wiem na pewno. Gdybym moje bohomazy umieściła na filarach bez zgody instytucji, do której one należą, dopuściłabym się aktu wandalizmu bez względu na ich estetykę czy wartość artystyczną. Drugiej rzeczy też jestem pewna: większość napisów na murach nie ma nic wspólnego ze sztuką i są czystym aktem destrukcyjnym. Nie wiem co jest ważniejsze: próby zapobiegania takim aktom, które NISZCZĄ przestrzeń, w której poruszamy się na co dzień, czy przymykanie na to oczu w imię wolności sztuki… Nie mówiąc już o tym, że każda wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. Nikomu nie umniejszam, bo ani ja, ani nikt z nas nie ma takiej mocy. Możemy umniejszać tylko samym sobie. Ale nazywanie rzeczy po imieniu pomaga zrozumieć też to, co jest społecznie nieakceptowalne, a z czym powinno się pracować. Chyba w ogóle nie wziął Pan pod uwagę, że akcja miała na celu próbę zrozumienia aktów destrukcyjnych (tych prawdziwie destrukcyjnych), a nie ich negację. Ciekawe dlaczego… Jeśli ma Pan jeszcze potrzebę wypowiedzi to proszę się nie wahać, ale ja już muszę uciekać do pracy w świat nieco bardziej analogowy. Dziękuję za tę rozmowę, bo dzięki niej mogłam przekazać o akcji dużo więcej niż na krótkim dwuminutowym filmie. Czy ma Pan coś przeciwko, abym umieściła treść tej dyskusji na swojej stronie internetowej?
PS:  Bynajmniej, wnioski wyciągnąłem wyłącznie na podstawie Pani słów, a nie tego, czego nie wiedziałem (bo nie wspomniano o tym ani w filmie, ani w opisie). Nie wziąłem pod uwagę celu akcji, bo go dotąd nie poznałem. Dopiero z tej rozmowy mogłem dowiedzieć się więcej. Wcześniej oparłem się na tym, co zobaczyłem i usłyszałem w filmiku.
Ja zawsze uważałem, że sztuka to właśnie ta forma ekspresji, w której nie trzeba, a nawet nie wolno opierać się na tym, co “społecznie akceptowalne”. Gdyby artyści trzymali się zastanych norm, jako ludzkość bylibyśmy artystycznie… zapewne nigdzie.
Nie “bronię” tego rodzaju sztuki. Dla mnie celem było to, żeby przyznała Pani, że to (zaznaczam – w pewnej części) sztuka, nawet jeśli nielegalna i nawet jeśli wykorzystująca destrukcję jako formę ekspresji.
Oczywiście, nie mam nic przeciwko zamieszczeniu przez Panią tej rozmowy na swojej stronie, proszę tylko o zacytowanie całości.
EL: “… a nawet nie wolno opierać się na tym, co społecznie akceptowalne” – bardzo ogranicza Pan pole swojego patrzenia. A dlaczego? A dlaczego sztuka nie może być i taka i taka? Kto tak powiedział, kto zadecydował? W drodze do pracowni (sic!) spotkałam taki oto obraz, za pierwszym rogiem… To jest – dla mnie – destrukcja, która wzięła się z – być może – potrzeby tworzenia. Ale sama potrzeba tworzenia jeszcze nie definiuje sztuki, dlatego nie przyznam tego, co chciałby Pan, abym przyznała. Dyskusję zamieszczę, oczywiście, w całości. 

 

 

 

 

PS: To właśnie od początku moje pytanie do Pani: dlaczego sztuka nie może być i taka (studyjno-muzealna), i taka (destrukcyjna, surowa i nielegalna)?
I kto decyduje o tym, czy może?
EL: Destrukcja jest przeciwieństwem tworzenia, choć bierze się z tej samej potrzeby. O tym mówię w filmie. Nie rozumiem więc przeciw czemu się Pan zbuntował.
PS: Zbuntowałem się przeciw temu, że samo to, że tagi są najczęściej nielegalne, sprawiło, że są przez Panią przedstawiane jako “przeciwieństwo tworzenia”. Moim zdaniem tak nie jest.
Zaznaczę przy tym kolejny raz, że mówię o dopracowanych, oryginalnych i świetnych technicznie tagach, a nie o byle bazgrole kibolskim czy w zasadzie jakimkolwiek. W tym przypadku mógłbym się zgodzić z Pani oceną, ale nie kiedy chodzi o przez lata dopracowywane wzory, nawet jeśli są to “tylko” podpisy. Miejsce ich powstania nie powinno całkowicie przesłaniać ich wartości artystycznej. Takie jest moje zdanie.
EL:  Myślę w takim razie, że nieco pochopnie wystawił Pan ocenę tej akcji… Ja nie mówiłam o przemyślanych, opracowywanych grafikach czy tagach. Rozumiem, że wzięło się to z potrzeby obrony często atakowanej formy sztuki czy ekspresji. Jednakowoż uważam, że dzięki temu wywiązała się interesująca dyskusja, która jest dobra i dla mnie, bo mogłam się szerzej wypowiedzieć o motywach tej akcji i dla Pana, bo mógł Pan wskazać na ważne społecznie zjawisko i stanąć w jego obronie. Cieszę się z takiego obrotu sprawy, bo to też jest owoc i to bardzo dobry owoc.
PS: To prawda, zwłaszcza że – niestety – dzisiaj ciężko się kulturalnie spierać gdziekolwiek, z internetem na czele.